kwartalnik rzut

Złośliwość rzeczy martwych

Kadr z filmu The Fountainhead, 1949 rok, reżyseria King Vidor

W Kodeksie Etyki Zawodowej Architektów stoi: „Architekci nie krytykują złośliwie lub nieuczciwie, ani nie dyskredytują w ten sposób pracy innych architektów”. Paragraf ten – przepisany z dokumentu Architects’ Council of Europe – nie daje mi zasnąć w nocy. Los członka samorządu zawodowego architektów, nie tylko w Polsce, ale też w Europie, to chyba najgorsze, co może się przydarzyć ludzkiej istocie na tym łez padole. Nie może być inaczej, skoro spośród kilkumiliardowej populacji człowieka na ziemi wytwory właśnie tej grupy muszą być wyjęte spod złośliwej krytyki pobratymców.

Zbierzmy do kupy udręki, na jakie narażony jest członek Izby Architektów Rzeczypospolitej Polskiej. 


(1) Złośliwość rzeczy martwych.
Nie pamiętam już czasów, gdy rapidografy przestawały działać o czwartej nad ranem przed oddaniem projektu, a rysiki łamały się właśnie w tym momencie, gdy zdawała się je prowadzić już nie ręka projektanta, ale Boga. Wiem za to, że AutoCAD ma specjalne algorytmy, dzięki którym wiesza się dokładnie wtedy, gdy istnieje zagrożenie, że architekt zaraz zacznie rwać włosy z głowy. To dlatego znani architekci są łysi.


(2) Lenistwo branżystów.
Jest to tym bardziej i obezwładniająco skandaliczne, bo towarzyszy mu zupełne niezrozumienie faktu, że tym operatorom suwaka logarytmicznego przyszło obcować z następcami Michała Anioła.


(3) Roszczeniowa postawa młodzieży.
Tezy, że z roku na rok jest coraz gorzej, nie trzeba udowadniać. Buta, głupota, ignorancja i pazerność połączone w jedno stanowią poważne zagrożenie, że za kilka lat zamiast w Alpy na narty trzeba będzie jeździć do Wisły albo na Ukrainę, a mazurską daczę sprzedać razem z jachtem.


(4) Brak gustu w Narodzie.
Tyle razy w ostatnim dwudziestoleciu mogli dać polscy architekci światu dzieła, przy których miesy czy corbusiery bledną. Niestety na drodze stanęła pofeudalna fiksacja na punkcie kolumienek i spadzistego dachu. Wstyd, gdy pod Płockiem trzeba zrobić dom w stylu zakopiańskim, bo nie starczy na wyjazd w Alpy, jest drugim najważniejszym powodem łysienia architektów.


Nie jest łatwo i jeśli pozwolimy, by małostkowość i kompleksy tych mniej utalentowanych wbiły klin między wrażliwe i twórcze dusze, to całe środowisko (zbudowane) się zawali. 

Zwłaszcza że w miarę postępu awangardy walka z najodważniejszymi jej przykładami zaostrza się. Mieszkam na Powiślu i wcale niedaleko powstał właśnie intrygujący i odważny przykład połączenia sztuki krytycznej i architektury. Autorzy projektu postanowili przestawić zezłomowany i zapomniany prom wycieczkowy „Christine” na skrzyżowanie Ludnej i Solca w Warszawie. Prom patrzy w stronę rzeki. Bolesna rdza na elewacji przypomina, że niegdyś istniało coś takiego jak Żegluga Wiślana. Ten rdzawy palec celuje nie tyle w rzekę, ile w smutny fakt, że miasto się od niej odwróciło. W najlepiej pojętym interesie każdej warszawianki i każdego warszawiaka jest, by ten rudy Wrzask wybrzmiewał ostro na siatkówce oka, póki Miasto Stołeczne nie wróci nad Wisłę. Wiemy, że ta niebanalna wypowiedź krytycznie myślącego zespołu projektantów może napotkać na estetyczną głuchotę gminu. Zaczadzeni wycieczkami do Nieborowa i Żelazowej Woli pytać będą: dlaczego ten budynek nie chce być ładny? I będą szydzić, bo nie rozumieją. Nie rozumieją, że niekiedy architekt musi wyjść poza oczywiste, by wstrząsnąć widzem, zanim ten zapadnie się w drogerię i wśród szamponów i lakierów zapomni, że jest Człowiekiem.

Nagroda architektoniczna Agi Khana odgrywa na rynku architektonicznym ważną rolę, nie tyle jako konkurencja dla wyróżnień przyznawanych przez instytucje świata zachodniego, na czele z Nagrodą Pritzkera, ile jako ich przeciwwaga. Bez wątpienia również za jej sprawą międzynarodowej krytyce architektonicznej coraz łatwiej przychodzi dostrzec i docenić wybitne projekty o niewielkim budżecie, tworzone w krajach, które nie wykształciły wciąż własnego forum krytycznego. Ogromna liczba zgłaszanych do nagrody projektów, a także ich wysoki poziom przywracają wiarę w twórczy potencjał projektantów i społeczności krajów, którym daleko do grona najbogatszych. Dobra architektura wcale nie musi rodzić się na Zachodzie.