kwartalnik rzut

Nieład w prawie

Rozmowa z G. A. Buczkiem

fot. Eloise Salmon z Unsplash

z Grzegorzem A. Buczkiem

architektem, urbanistą, działaczem samorządowym, wykładowcą.

rozmawiał
Andrzej Olejniczak


Kto w Polsce jest odpowiedzialny za ład przestrzenny?

Od ponad 30 lat odpowiedzialne są za niego samorządy gmin, a od 1998 roku – w pewnym stopniu – również samorządy województw. Ustawa o samorządzie gminnym określa zadania własne gminy, a pierwszym z nich są „sprawy ładu przestrzennego”. Co charakterystyczne, w 1990 roku ta ustawa nie zawierała jego definicji. Zgodnie z ówczesną praktyką legislacyjną uznano, iż jest to pojęcie tak oczywiste, że nie trzeba go wyjaśniać. Do 2003 roku, kiedy to w ustawie o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym taka definicja się pojawiła, gminy samodzielnie interpretowały pojęcie ładu przestrzennego i w związku z tym dochodziło do wielu niewłaściwych decyzji i zaniedbań.

Jak gminy wywiązują się z obowiązku zachowania ładu przestrzennego?

Ten obowiązek jest przez wiele samorządów nadal zaniedbywany. Śledziłem liczne rankingi gmin i okazuje się że kryterium zachowania ładu przestrzennego, czyli realizacji pierwszego punktu z zadań własnych gminy, w ogóle nie jest w nich brane pod uwagę.

Może dlatego, że ład przestrzenny jest tylko jednym z celów planowania przestrzennego? Patrząc z perspektywy wójta, ważniejszym czynnikiem podczas podejmowania decyzji jest być może krótko- lub średnioterminowy interes finansowy gminy?

Faktycznie, bywają działania problematyczne z punktu widzenia ładu przestrzennego gminy, które jednak mogą polepszyć kondycję budżetu. Jako były burmistrz rozumiem takie podejście, ale nie zgadzam się z nim. Definicja ładu przestrzennego jest bardzo szeroka. Właściwie dotyczy spójności czy też harmonii licznych elementów, które na ten ład się składają. Niestety zbyt często interpretuje się to pojęcie w taki sposób, jakby najistotniejsze były w nim zagadnienia estetyczne. Tymczasem słowo „ład” ma inną etymologię. Dawniej oznaczało po prostu porządek. W angielskim systemie prawnym mówi się o spatial order, we Francji l’ordre spatial. Osobiście najbardziej podoba mi się niemiecki Raumordnung.

Weźmy taki przypadek: inwestor chce wybudować centrum dystrybucyjne na około 200 tys. m² budynków i utwardzeń. Wyspa ciepła, która powstanie w wyniku tej inwestycji (nie mówiąc już o degradacji krajobrazu czy uciążliwości ruchu), jest z perspektywy wójta niską ceną za inwestycję w infrastrukturę gminy. Czy w takiej sytuacji ład przestrzenny zakłada możliwość zaniedbania walorów krajobrazowych na rzecz budżetu?

To nie architekci ani urbaniści wprowadzili pojęcie ładu przestrzennego do ustawy samorządowej. Jej promotor to profesor Jerzy Regulski, który był nie tylko planistą, lecz także ekonomistą. Nie ma powodu, by myśleć, że istnieje konflikt między wymaganiami ładu przestrzennego a interesem społeczno-ekonomicznym gminy. Wręcz przeciwnie – to „połączenie” tych założeń trafiło do przyjętej w 2011 roku Koncepcji Przestrzennego Zagospodarowania Kraju 2030 jako „ład zintegrowany”. Moim zdaniem inwestor może zrealizować w gminie swoje przedsięwzięcie, niekoniecznie niszcząc przy tym ład przestrzenny. Może się to wydawać naiwne, ale wiem, że nawet wielkie korporacje pod wpływem nacisku lokalnych władz są w stanie zrezygnować np. z czegoś, co nazywa się corporate identity, właśnie ze względu na wymagania tzw. uchwały krajobrazowej.

Znaczna część środowiska z pewnością się z Panem nie zgodzi i od razu poda liczne przykłady negatywnego wpływu wielkich inwestycji na krajobraz.

Ten problem należy rozpatrywać również w czasie. To prawda, że na początku lat 90. XX wieku zapotrzebowanie na inwestycje, przede wszystkim zagraniczne, było tak duże, że nie zwracano uwagi na ich wpływ na ład przestrzenny. Obecnie jednak to kryterium jest ważne. Gminy mogą szerzej używać narzędzi planowania przestrzennego, czyli miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego (MPZP) oraz Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania (SUiKZP), a ostatnio również uchwały krajobrazowej, i w ten sposób stawiać warunki inwestorom. Zwracam tylko uwagę na pewną słabość tego ostatniego narzędzia. Uchwała krajobrazowa jest niestety fakultatywna. Są miasta, które sobie bardzo dobrze radzą z wprowadzaniem takiej polityki, używając jeszcze jednego narzędzia: parku kulturowego. Twierdzę więc, że nie ma konfliktu między promowaniem inwestycji przez władze gminy a kształtowaniem w niej ładu przestrzennego.

Czy w takim razie można powiedzieć, że kwestia ładu przestrzennego należy do kompetencji wójta?

Wójt ma wszystkie narzędzia w ręku, ale nie wszystkie w pełni zależą od niego. Przygotowuje projekty uchwał rady gminy, która uchwala zarówno obligatoryjne Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego, jak i miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego. Jednak „twórcą” tego studium rzeczywiście jest wójt. Oczywiście wykonuje on te zadania przy pomocy specjalistów. Tak samo sprawa wygląda w przypadku MPZP. 

Samodzielnie politykę przestrzenną gminy wójt może natomiast kształtować przez wydawanie różnych decyzji ustalających warunki zabudowy i zagospodarowania terenu, to znaczy decyzji o warunkach zabudowy (tzw. WZ-tki) oraz o ustaleniu lokalizacji celu publicznego. W praktyce wygląda to tak, że jeśli wójt chce tę politykę realizować sam, to ogranicza swoją aktywność w zakresie przygotowywania miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Są gminy w całości pokryte aktualnymi MPZP, a są też takie, w których wójt preferuje podejmowanie decyzji o WZiZT w drodze administracyjnej, bez udziału rady gminy oraz bez partycypacji społecznej wymaganej w procedurach planistycznych.

Czy to oznacza, że za ład przestrzenny w gminie odpowiedzialny jest wyłącznie wójt (burmistrz/prezydent miasta)?

Przede wszystkim, ale proszę pamiętać, że zgodnie z ustawą samorządową radzie gminy przysługuje prawo samodzielnego wychodzenia z inicjatywą uchwałodawczą, także w sferze planistycznej.

Ale co właściwie może rada gminy, jeśli wójt nie przedłoży jej projektu planu do uchwalenia?

Taką sytuację mamy np. w Warszawie. Można powiedzieć, że wynika to z uwarunkowań politycznych.

Bardzo silna jest pozycja tzw. jednoosobowego organu wykonawczego w gminie, za to od 2002 roku osłabła pozycja rady gminy. Zwłaszcza w sytuacji, gdy wójt, burmistrz czy prezydent miasta kontrolują radę „politycznie”.

Czy gdzieś w Polsce jest taka sytuacja, by prezydent miasta (czyli niejako „wójt” gminy miejskiej na prawach powiatu) nie miał poparcia politycznego rady miasta?

Jakiś czas temu obserwowałem taki przypadek w Białymstoku. Prezydent z lewicy miał w większości prawicową radę miasta. Rada blokowała mu uchwalenie studium. Prezydent, jako osoba odpowiedzialna za przygotowanie projektów MPZP i SUiKZP, zgodnie z ustawą rozpatruje uwagi wnoszone do projektów tych dokumentów (po ich wyłożeniu do wglądu publicznego), które może – ale nie musi – uwzględnić. Rada, przed uchwaleniem dokumentu planistycznego, może rozpatrzyć uwagi w sposób odmienny, niż zrobił to organ wykonawczy. To sprawia, że projekt planu miejscowego lub studium wraca do prezydenta razem z uwagami wprowadzonymi przez radę wbrew jego wcześniejszym decyzjom… Moim zdaniem gorsza jest jednak sytuacja, w której rada miasta jest bierna i „z automatu” przegłosowuje uchwały planistyczne przygotowane przez organ wykonawczy.

Oprócz rady miasta funkcję kontrolną względem silnego wójta, burmistrza czy prezydenta miasta sprawuje wojewoda. Jakie są możliwości kontroli administracji rządowej w odniesieniu do polityki przestrzennej samorządu?

Wojewoda ma prawo do interwencji nadzorczej względem każdej uchwały rady gminy. Znaczy to, że może on orzec o nieważności uchwały zatwierdzającej MPZP lub studium w przypadku istotnego naruszenia prawa.

W okolicznościach konfliktu politycznego między organem wykonawczym gminy a wojewodą może dojść do sytuacji, w której storpeduje on w ten sposób politykę samorządu, w tym oczywiście politykę przestrzenną (studium) i jej realizację przez plany miejscowe.

Środkiem, którym dysponuje gmina, jest zaskarżenie decyzji „nadzorczej” wojewody do sądu administracyjnego.

Zgadza się. Natomiast sytuacja wojewody nie jest prosta, ponieważ ma on tylko 30 dni na przeprowadzenie postępowania nadzorczego w tej sprawie. Dodajmy do tego czynniki kadrowe, sezon wakacyjny itp. Obecnie wojewodowie często nawet nie próbują ścigać się z czasem, tylko od razu zakładają, że będą mogli zaskarżyć uchwałę rady gminy do WSA na podstawie przepisów artykułu 101 ustawy o samorządzie gminnym.

Czy można powiedzieć, że mamy do czynienia z konfliktem kompetencyjnym?

Moim zdaniem jest to często także antagonizm polityczny, a niekiedy w grę wchodzi nawet konflikt personalny…

W kontekście pytania, kto w Polsce jest de facto odpowiedzialny za ład przestrzenny, potencjalny konflikt polityczny czy personalny zdaje się mieć znaczenie.

Zgadza się. Jestem pewien, że sprawny dziennikarz śledczy znalazłby dziesiątki tego rodzaju przykładów.

Inną instytucją, która może mieć wpływ na politykę przestrzenną gminy jest wojewódzki konserwator zabytków. I tu ważnym aspektem jest fakt, że urząd ten kontroluje władza centralna.

WKZ ma tu rolę dwojaką. Po pierwsze – uzgadnia projekty planów miejscowych, po drugie – wydaje postanowienia wynikające z uwarunkowań związanych z ochroną zabytków przy wydawaniu (przez wójtów) wszelkich decyzji o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu.

Nie tylko. WKZ może na etapie wydawania zgody konserwatorskiej nałożyć dodatkowe obowiązki na inwestora.

Mówi Pan o sytuacjach, w których konserwator w postępowaniu dotyczącym np. zgody na prace przy zabytku, stawia wymagania wyższe niż te wynikające z MPZP lub decyzji o warunkach zabudowy. To jest moim zdaniem nadużycie. Takie sprawy często wędrują do Generalnego Konserwatora Zabytków, a potem kończą się w sądzie.

Co do zasady – WKZ nie ma prawa określać wymagań większych niż te ustalone wcześniej przy sporządzaniu planu miejscowego czy wydawaniu decyzji o WZiZT. Może natomiast stosować obstrukcję biurokratyczną.

Znam przykłady, gdzie WKZ blokował inwestora, uniemożliwiając „skonsumowanie” WZ-tki, i – mimo stanowiska Głównego Konserwatora Zabytków oraz opinii Narodowego Instytutu Dziedzictwa – skutecznie odmawiał uzgodnienia takiej decyzji, aż do czasu uchwalenia MPZP, który już musiał uwzględniać arbitralne stanowisko WKZ w sprawie przeznaczenia danej działki.

Krótko mówiąc, jeśli w swoich – być może nie w pełni legalnych – działaniach, nawet wbrew decyzjom Głównego Konserwatora Zabytków, WKZ ma poparcie polityczne wojewody, może swobodnie i skutecznie wpływać na realizację polityki przestrzennej w kluczowych, prestiżowych lokalizacjach, w otoczeniu których zawsze jakiś zabytek się znajduje.
Podsumujmy: mamy silnie umocowane instytucje centralne, które są w stanie wpływać na realizowanie polityki przestrzennej przez samorząd. Do tego przepis ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym stanowi, że: „Rozstrzygnięcia wójta, burmistrza, prezydenta miasta (…) o nieuwzględnieniu odpowiednio wniosków i uwag dotyczących (…) [dokumentów planistycznych] – nie podlegają zaskarżeniu do sądu administracyjnego”.

Zgadzam się, że mamy tutaj do czynienia ze swoistym zaprzeczeniem idei partycypacji społecznej. I to mimo że w ramach kolejnych nowelizacji ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym pojawiły się następne zaklęcia mające ją jakoby wzmacniać, np. te nakładające obowiązek transparentności.

Ale partycypacja społeczna jest faktycznie ograniczona: jeśli organ wykonawczy odrzucił uwagi do projektu planu, a przed uchwaleniem planu rada gminy to zatwierdziła, to obywatele nie mają żadnego narzędzia do zablokowania uchwały planistycznej.

Obecnie władze miast stosują różne dodatkowe środki rozszerzające udział społeczeństwa w trakcie procedury przygotowania projektu planu. Dobrze pokazuje to przykład Poznania. Zresztą dzięki takiemu rozszerzonemu prowadzeniu konsultacji społecznych zmniejsza się liczba uwag formalnie wnoszonych do projektu planu, co przyspiesza proces uchwalania go. W Warszawie podobną metodę konsultacji przyjęto w ubiegłym roku w fazie formułowania tzw. założeń do projektu nowego studium, które jest obecnie przygotowywane. Niestety (pomijając brak zainteresowania ze strony obywateli, być może spowodowany sezonem „wakacyjno-urlopowym”) brakuje zarządzenia Prezydenta Warszawy o zasadach wykorzystania efektów takich dodatkowych konsultacji do projektu studium…

Czyli partycypacji potrafi być mniej, nawet gdy jest jej więcej?

Przykładem lokalnym były rozbudowane konsultacje społeczne na etapie wniosków do planu w Warszawie. Cały proces opisano w publikacji, dostępnej również w wersji cyfrowej. Problem polega na tym, że od czasu przeprowadzenia rozbudowanych warsztatów partycypacyjnych i zebrania wniosków do planu procedura planistyczna doszła do etapu wyłożenia projektu planu do wglądu publicznego i zbierania uwag dopiero po ponad pięciu latach. W związku z tym ludzie, którzy uczestniczyli w tych warsztatach, naiwnie wierząc, że wkrótce ich wnioski zostaną uwzględnione w projekcie planu, pewnie nawet zapomnieli, że w takiej „partycypacji” brali udział. Pomijając już fakt, że – z uwagi na wydane w granicach planu decyzje o WZ lub zaistnienie innych uwarunkowań – zebrane wnioski w dużej części prawdopodobnie się zdezaktualizowały. Do tego projekt planu został podzielony na części, a żadna z nich nadal nie została uchwalona… Takie działanie jest wręcz destrukcyjne dla idei partycypacji społecznej. Mamy jednak do czynienia nie tylko z negatywnymi przypadkami. Znam pozytywne przykłady udziału społeczeństwa w procedurach planowania przestrzennego (np. w Poznaniu i Wałbrzychu). Są one natomiast słabo nagłośnione.

W jaki sposób obywatele mogą równoważyć zapisaną w ustawach przewagę władzy wykonawczej w gminie?

Trzeba łączyć pewne narzędzia. Można składać wnioski do budżetu obywatelskiego, można wywierać presję na wojewódzkiego konserwatora zabytków. Należy zwrócić uwagę, że w samych strukturach urzędu gminy/miasta prowadzi się często sprzeczne polityki. Przykładowo miejski konserwator zabytków w porozumieniu z wojewódzkim konserwatorem zabytków wpisuje dany obiekt do gminnej ewidencji zabytków, a wydział odpowiedzialny za zarządzanie zasobem lokalowym – choćby ze względu na zły stan techniczny – decyduje, że dany obiekt jest do wyburzenia.

Gdzie w procesie kształtowania polityki przestrzennej jest środowisko urbanistów?

Urbaniści lub architekci z doświadczeniem są dość często powoływani do komisji urbanistyczno-architektonicznych. Problem polega na tym, że gminne/miejskie komisje urbanistyczno-architektoniczne to organy doradcze władzy wykonawczej. Oznacza to, że z reguły nie zajmują stanowisk z własnej inicjatywy, a jedynie opiniują projekty dokumentów planistycznych przedstawiane im przez ów „organ wykonawczy”. Słabością tych komisji jest to, że działają tylko w zakresie ograniczonym przepisami. Organ wykonawczy może jednak zasięgać ich opinii we wszystkich sprawach dotyczących ładu przestrzennego. Oprócz projektów planu czy studium komisja urbanistyczno-architektoniczna opiniuje również wnioski składane na podstawie tzw. lex deweloper oraz (sporządzane raz na kadencję i często pozostające zadaniem niezrealizowanym) analizy aktualności miejscowych planów i studium. Niestety poza tymi obowiązkami wynikającymi z ustawy o planowaniu przestrzennym nie spotkałem się z przypadkiem, żeby komisja urbanistyczno-architektoniczna działała z własnej inicjatywy.

Czy opinia komisji urbanistyczno-architektonicznej jest częścią procesu konsultacji społecznych?

Nie, takiej opinii nie przekazuje się do wglądu publicznego, mimo że jest sporządzana przed wyłożeniem projektu planu (lub studium) do takiego wglądu. Jednak świadomy interesariusz, który chce wziąć udział w sporządzaniu dokumentu planistycznego, może wystąpić z wnioskiem o udostępnienie jej oraz wszystkich innych uzgodnień czy opinii, które zebrał zespół przygotowujący projekt miejscowego planu (lub studium), w trybie dostępu do informacji publicznej. Jeśli taka opinia nie została opublikowana w biuletynie informacji publicznej gminy, to jego wniosek musi zostać zrealizowany w ciągu dwóch tygodni.

Spodziewam się, że są również inne dokumenty, które świadomy interesariusz potrafi wyłuskać z dokumentacji postępowania.

Bardzo często natychmiast po ogłoszeniu informacji o terminie wyłożenia projektu planu wnioskuję o udostępnienie prognozy finansowej jego skutków. W takim dokumencie widać, czy ustalenia planu dotyczące nieruchomości prywatnych zostały w prognozie uwzględnione. Wszystko to, co sporządzono w procedurze planistycznej do momentu wyłożenia (łącznie ze specjalistycznymi opracowaniami do planu, np. analizami historycznymi), jest informacją publiczną przetworzoną.

Jakie jest znaczenie takiej prognozy finansowej?

Na jej podstawie można np. zwrócić uwagę na to, że pewne ustalenia dotyczące przeznaczenia terenów prywatnych pod inwestycje publiczne nie mają właściwie oszacowanych kosztów, a nawet nie są w ogóle uwzględnione w prognozie finansowej. A przecież po uchwaleniu planu na podstawie przepisów ustawy o gospodarowaniu nieruchomościami musi nastąpić ich wykup lub wywłaszczenie i to są główne koszty sporządzenia planu. Tymczasem w powszechnej opinii zdaje się funkcjonować przekonanie, że głównymi kosztami planu są wydatki na opracowanie jego projektu. Dla przykładu plan na Bemowie, dla którego sporządzono rzetelną prognozę finansową, generuje koszty (głównie realizacji infrastruktury komunalnej i społecznej) w wysokości około 650 mln zł. 

Na podstawie tego rodzaju prognozy można również wytknąć organowi sporządzającemu, że plan został zaprojektowany niesprawiedliwie. To znaczy, że zamiast np. poprowadzić drogę w taki sposób, żeby wywłaszczono grunty z dwóch stron sąsiadujących z nią działek, prowadzi się ją po działkach położonych po jednej stronie ich wspólnej granicy. To często spotykana sytuacja, bo dzięki temu oszczędza się czas na późniejszych procedurach związanych z wykupem czy wywłaszczeniem (pracy jest średnio o połowę mniej). Obowiązkiem sporządzającego plan jest jednak wyważenie interesów wszystkich podmiotów, których on dotyczy.

Jaka jest odpowiedzialność środowiska urbanistów za ład przestrzenny wobec konfliktu kompetencji między samorządem i innymi instytucjami publicznymi oraz w świetle dość ograniczonego udziału obywateli w procedurach planistycznych?

Obecnie wykonuje się znaczące ruchy zmierzające do ubezwłasnowolnienia środowiska urbanistów. Przejawia się to m.in. w tym, że w dużych miastach rynek usług urbanistycznych jest zmonopolizowany przez miejskie pracownie urbanistyczne. Występuje tutaj stosunek podległości służbowej,

a szefem de facto jest zleceniodawca, działający w imieniu organu wykonawczego. Latem 2021 roku w Warszawie miejska pracownia urbanistyczna została nawet wprost włączona w strukturę Biura Architektury i Planowania Przestrzennego Urzędu Miasta. Taka relacja między zamawiającym projekt planu a opracowującymi ten projekt oznacza, że projektanci podlegają służbowej presji.

Rozumiem, że nie pomaga tutaj zlikwidowanie samorządu zawodowego urbanistów i wyłączenie tej profesji z grupy zawodów zaufania publicznego?

Reforma Gowina w zakresie dotyczącym urbanistów polegała na wyłączeniu ich z tej grupy (tzn. pozbawienia ich możliwości tworzenia samorządu zawodowego), przy czym wśród zawodów zaufania publicznego znajduje się np. komornik.

Pytam o siłę środowiska urbanistów i ich rolę we współtworzeniu kultury kształtowania ładu przestrzennego w kontekście pewnych rozstrzygnięć sądów administracyjnych, które to rozstrzygnięcia do dziś pozostają niezauważone. Powszechnie uważa się, że WZ-tka może być niezgodna z zapisami studium, tymczasem Naczelny Sąd Administracyjny już w 2010 roku wyraził inny pogląd. Mimo to nadal niemal całe środowisko architektów i urbanistów jak jeden mąż atakuje WZ-tkę jako głównego winowajcę chaosu przestrzennego w Polsce.

Jestem zwolennikiem tego poglądu, wyrażonego niestety tylko przez trzyosobowy skład NSA (a więc niestanowiącego prawa). Ustawa mówi, że ustalenia studium są wiążące przy sporządzaniu planów miejscowych. Jako że jednocześnie nie dodano, że studium jest wiążące także przy wydawaniu decyzji o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu, to dominująca obecnie w orzecznictwie literalna interpretacja prawa opiera się na myśleniu, że skoro w ustawie tego nie ujęto, to znaczy, że studium pozostaje niewiążące. Geneza owego przepisu jest jednak taka (byłem wtedy doradcą ministra odpowiedzialnego za proces legislacyjny): w ustawie z 1994 roku o zagospodarowaniu przestrzennym, która wprowadziła studium jako obligatoryjny instrument prowadzenia polityki przestrzennej, było napisane, że przed sporządzeniem planu miejscowego sprawdza się jego zgodność ze studium. Skutkiem tego była szeroka praktyka, polegająca na tym, że: 1) sprawdzano zgodność projektu planu miejscowego ze studium, 2) stwierdzano jego niezgodność ze studium, 3) uchwalano miejscowy plan niezgodny ze studium. Na rzecz prawidłowości takiego postępowania argumentowano, że skoro i studium, i miejscowy plan uchwala rada gminy, to ma ona prawo nową uchwałą zmienić swoją poprzednią uchwałę (dotyczącą studium). W ustawie z 2003 roku pojawił się zatem specjalny zapis, który miał wykluczyć taką sytuację.

Poprawiono problematyczny przepis, ale stworzono kolejny problem?

Dla twórców ustawy z 2003 roku jasne było, że zgodnie z zapisami ustawy samorządowej wójt/burmistrz/prezydent wykonuje uchwały rady gminy, a więc także uchwałę przyjmującą studium. Nie ma tam żadnego wyjątku. Nie można więc z przepisu ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym wywnioskować, że ten obowiązek wójta nie obejmuje wykonania uchwały o studium. Powinno to działać w następujący sposób: jest uchwała o studium. Wójt/burmistrz/prezydent miasta rozpatruje wniosek o WZ-tkę i wydaje decyzję niezgodną z uchwałą zatwierdzającą studium, zobowiązującą go do realizacji jego zapisów. Komisja rewizyjna, w skład której wchodzą członkowie rady gminy ze wszystkich partii, występuje z wnioskiem o nieudzielenie wójtowi absolutorium. Jednak zastępca poprzedniej Prezydent Warszawy na interpelację radnego odpowiedział, że studium nie jest podstawą prawną do wydawania decyzji o wz…. 

Obecny ministerialny projekt poważnych zmian ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym proponuje zastąpienie studium planem ogólnym. Głównym argumentem jest to, że za pomocą studium nie kontroluje się ładu przestrzennego ze względu na możliwość wydania decyzji o warunkach zabudowy niezgodnych z jego zapisami. W listach otwartych do kolejnych ministrów pisałem, że najprostszym rozwiązaniem w tej sytuacji jest literalnie wprowadzenie przepisu, zgodnie z którym WZ-tki będą musiały być zgodne z treścią studium.

Skąd wzięła się ta patologiczna interpretacja prawa?

Swego czasu miałem ciekawą dyskusję z profesorem Wiesławem Chrzanowskim, który powiedział, że w Polsce funkcjonuje dziwne „płaski” system ustaw. Mamy bowiem konstytucję, a potem już tylko „równorzędne” ustawy. W związku z tym ustawy „ustrojowe” znajdują się na tym samym poziomie ważności co ustawy – jak określił to profesor – „narzędziowe”. A ustawy „ustrojowe”, właśnie takie jak ustawa o samorządzie gminnym, powinny być w hierarchii wyżej. Wtedy ustawa o samorządzie gminnym nie mogłaby być ignorowana przez urbanistów, urzędników samorządowych, a przede wszystkim przez orzecznictwo administracyjne w sprawach planistycznych. Obecnie nasze środowisko tkwi w pewnej niszy zamkniętej w ramach kilku ustaw. Tymczasem „otoczenie prawne” ustawy o prawie budowlanym oraz ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym – biorąc pod uwagę wszystkie powiązania – to kilkadziesiąt aktów prawnych i wszystkie powinny być stosowane razem.

Więcej tekstów
BAL zaprasza do tańca ARCHITEKTONICZKI